Nasza wspaniała Polska może pochwalić się wieloma rzeczami: stopniem bezrobocia, wspaniałymi politykami, osiągnięciami sportowymi, naszym rodzimym papieżem. Jednak to nie wszystkie powody do chluby. Ostatnimi czasy, polskie firmy produkujące gry, wzięły się do roboty i zaczęły atakować zagraniczne rynki nowymi, i naprawdę dobrymi pozycjami. Pierwszą z nich był osławiony już Chrome. Co tu nie mówić, gra zdążyła się już zestarzeć, a ludzie zaczęli powoli o niej zapominać. Teraz nadszedł czas na debiut ludzi ze studia People Can Fly, którzy wkroczyli na rynek ze swym first person shooterem, zatytułowanym Painkiller. Czy gra ta ma szanse podbić rynek nie tylko polski, ale zagraniczny?
Jak na FPSy przystało, fabuła odkrywcza nie jest, ale kto by się tym przejmował? W Painkillerze wcielasz się w postać Daniela Garnera, który pewnej deszczowej nocy, miał takiego wielkiego pecha, że podczas jazdy samochodem wraz z żoną, został ofiarą wypadku śmiertelnego w skutkach. Jak to bywa, żonka była dobrym człowiekiem i od razu trafiła do miejsca, zwanego powszechnie niebem. A gdzie się podział nasz główny bohater? W sumie, określić jednoznacznie tego nie można, ale powszechnie mówi się, że jest to miejsce znajdujące się pomiędzy piekłem a niebem. I tu nasuwa się pierwsze pytanie ? czemu ?Danielek? nie trafił do nieba? Otóż okazało się, iż popełnił jakieś wielkie grzechy i żeby znaleźć się u boku swej ukochanej w niebie, musi wyruszyć na krucjatę przeciwko Lucyferowi, i jego demonicznej armii, która zaczyna przypuszczać szturmy na siedzibę naszego Pana Boga. Cała ta walka z piekielnymi pomiotami ma oczyścić duszę naszego herosa i umożliwić mu wejście do nieba. Od momentu obejrzenia intra, do momentu włączenia pierwszej planszy, należy ustawić swój mózg w tryb spoczynku, gdyż gra nie będzie wymagać od nas praktycznie żadnego myślenia.
Jednym ze sposobów na przyciągnięcie graczy do swoich produkcji jest stworzenie pozycji oryginalnej obfitującej w garść nowych rozwiązań. PCF, tworząc Painkillera, nie wysilali się na tworzenie czegoś, co stałoby się przełomem. I chwała im za to! Dzięki temu, że jest to pozycja do bólu powielająca większość schematów, jest tak grywana i przykuwa do monitora na kilka dobrych godzin.
Pamiętacie Serious Sama? Gra, w której wymagało się od nas sprawności palca obsługującego lewy klawisz myszki, dzięki któremu setki bezmózgich potworów padały u naszych stóp, zanim zdążyły podbiec do Jedynej Nadziei Ludzkości ( w skrócie JNL). To co Poważnego Sama wyróżniało spośród innych produkcji tego typu, to ilość wrogów jaka w jednym momencie przypuszczała szturm na JNL. Było ich od cholery, po kilkanaście osobników z jednego rodzaju. To było coś pięknego: kosić minigunem hordy bezmózgich istot. W podobnym stylu rozgrywki utrzymany jest Painkiller. Tutaj też zdarzyć się może, że napotkamy naprawdę wielkie ilości demonów wysłanych w służbie Lucyferowi. Niby proste, ale jakie przyjemne i ekscytujące! Dla urozmaicenia rozgrywki, nasz bohater może zdobywać karty tarota. Są one dostępne od poziomu trudności nazwanym ?Bezsenność? wzwyż. Zdobywamy je, spełniając określone warunki na danym poziomie. Może to być znalezienie wszystkich sekretów, zabicie określonej ilości wrogów czy też korzystanie tylko i wyłącznie z jednej broni. Karty tarota podzielone są na dwie kategorie. Pierwsza to srebrna, czyli karty które używane mogą być po kilka razy oraz złote, które możemy użyć raz podczas danego poziomu, ale za to dają nam naprawdę potężne właściwości.
W grze mamy dostępnych łącznie pięć różnych rodzajów broni. Mało? A skądże! Każda z nich posiada po dwa, a nawet trzy różne tryby prowadzenia ognia. Bez wątpienia, największe wrażenie na graczu robi kołkownica, która jak sama nazwa wskazuje, strzela kołkami. Naprawdę wielką przyjemność sprawia wróg, przybity do ściany za jej pomocą. Reszta pukawek to nic oryginalnego. Będziemy mogli dzierżyć shotguna, wyrzutnie rakiet, broń wypluwającą z siebie shurikeny (gwiazdki z jakich korzystali samurajowie) oraz tytułowego painkillera. Ilość tutaj wymienionych broni wystarczy pomnożyć dwukrotnie i od razu nasz arsenał będzie wydawał się bogatszy. Ciekawie wygląda połączenie shurikenów z alternatywnym trybem strzału w tej broni (spawara). Wystarczy poczekać, aż kilku oponentów znajdzie się w jednej kupie i nacisnąć oba klawisze myszy? Wygląda to jak spięcie energetyczne, ale za to jest skuteczne.
Nasz bohaterski czyściciel będzie musiał przedrzeć się przez stado demonów, jakie przygotował dla nas sam Lucyfer. Przyjdzie nam walczyć z zombiakami bez nóg, czarownicami na miotłach i jeszcze masą innych stworów z piekła rodem. Jest tego dużo, ale dla chcącego nic trudnego. Gra podzielona jest na pięć poziomów, a na końcu każdego trzeba pobawić z jednym z generałów pana piekieł. Oczywiście nie będą to jakieś wypierdki, tylko naprawdę wielkie stwory. Takich gigantów to ja nie widziałem od czasów Serious Sama. Duże, masywne i dziwne. Tak można je określić. Żeby nie było za łatwo, na każdego z nich będziemy musieli znaleźć jakiś specjalny sposób, żeby móc wysłać to cholerstwo tam, skąd przyszło, jednak z pokonaniem ich większych problemów być nie powinno.
Po zabiciu każdego demona zostaje po nim dusza, którą możemy zabrać. Zdobycie 66 dusz będzie nagradzane przejściem w tryb demona. W tym trybie obraz staje się szary, przeciwnicy zaznaczeni są na czerwono a nasz bohater zyskuje całkowitą niewrażliwość na ataki przeciwników. Jest to naprawdę bardzo widowiskowe i ułatwia nam starcia z większą grupą stworów. Niewątpliwym plusem Painkillera jest jego oprawa graficzna. Panowie z PCF naprawdę się postarali i dopieścili swoje dziecko świetną oprawą video. Gra korzysta ze wsparcia DirectX 9.0 oraz wielu technologii tak wpływających na jej wygląd. Wymodelowanie postaci, wygląd poziomów (a zwłaszcza tego ostatniego, który jest przedstawiony wręcz zachwycająco) czy też sama animacja wrogich hord ? to wszystko wygląda naprawdę widowiskowo. Jedyne zastrzeżenia budzą wstawki filmowe, które wyglądają sztucznie i brzydko. Gra korzysta z systemu fizyki Havock, dzięki czemu możemy podziwiać przybitych do ścian przeciwników, turlające się ciała oraz niszczenie niektórych fragmentów otoczenia.
Co do muzyki nie mam zastrzeżeń. Kiedy na planszy jest pusto, podkład to spokojne brzmienia, a kiedy wyskakuje masa demonów, szybko zmienia się na mocną i dynamiczną. Co do samych odgłosów otoczenia zastrzeżeń nie mam. Ot, dobra robota.
Największe zastrzeżenie budzi tryb multiplayer. W wersji 1.0 na pingu w granicach 90 po prostu nie dało się grać. W wersji obecnej (1.15), jest już o wiele lepiej, jednak rozgrywce dla wielu graczy brakuje tego czegoś. Cóż, poczekamy na kolejne patche i wtedy się okaże czy będzie to coś, co będzie w stanie przyciągnąć na dłużej.
Cóż powiedzieć można o Painkiller? Na pewno nie jest to nic oryginalnego. Jest to gra taka jak większość w gatunku FPSów, ale potrafi przyciągnąć i można uznać ja niewątpliwe za sukces studia People Can Fly. Dzięki tej grze, Polska znów może wkroczyć z dumnie uniesioną głową na zagraniczne rynki.
- Monotonność
- Fabuła, a raczej jej brak
Ocena: 7/10